Menu Zamknij

Syn taksówkarza – czyli o tym, jak przejazd taksówką zawstydził mnie potrójnie

Ponad rok temu, 14 kwietnia 2014 na moim poprzednim blogu opublikowałam historię o synu taksówkarza. Nie dotarła ona do szerokiej publiczności i uważam, że to wielka szkoda. Chcę się nią podzielić ponownie i mam nadzieję, że tym razem przeczyta ją więcej osób. Zamawianie taksówki w celu dojazdu do pracy traktowałam (i traktuję do tej pory) jako małą osobistą przegraną – nie zdążyłam się ogarnąć na czas, więc muszę skorzystać z taksówki. A więc wstyd i wyrzuty sumienia. Pieniądze w błoto. Ale tamten dzień i tamtego taksówkarza zapamiętam na zawsze. Zapłaciłam za przejazd, a dostałam cenną lekcję życia…

źródło [klik]



Zaspałam. Budzi mnie telefon od kolegi z pracy. Jezus, Maria, szósta trzydzieści, od pół godziny powinnam być w biurze. Dzwonię po taksówkę.
– Kiedy będzie?
– Za trzy, cztery minutki.
Ubieram się pospiesznie, myję twarz, przeczesuję włosy, wybiegam. Mam wrażenie, że podstawowe czynności zajęły mi wieki. Wybiegam za bramę i widzę dużą taksówkę, gdy tylko otwieram drzwi, kierowca odpala silnik.

Zamawiam kurs na ulicę, której taksówkarz nie kojarzy. Usprawiedliwa się, że jeździ od niedawna – czuć w jego głosie lekki stres, tłumaczę więc pokrótce, gdzie dokładnie chcę dojechać. Połowa drogi upływa w milczeniu, postanawiam nawiązać rozmowę, chociaż cała trasa nie zajmie dłużej niż dziesięć minut. Pytam, na którą zaczął pracę, mówi że na szóstą, ale zwykle zaczyna chwilę po piątej. Moje myśli biegają wszędzie dookoła i nie rejestrują, dlaczego. Pytam. Odpowiada, że wozi swojego syna na trening.

– Co trenuje?
– Pływanie. Dwie godziny rano i dwie godziny po południu.
Myślę, podstawówka pewnie. No, może gimnazjum.
– Ile ma lat?
– Siedemnaście. Trenuje od jedenastu lat.

żródło [klik]

Po raz drugi dzisiaj, tym razem w mojej głowie, „Jezus, Maria.” Ja ledwo daję radę regularnie pracować i ostatnio do niczego nie potrafię przysiąść na dłużej. Czy jest właściwie coś co z własnej woli robiłam w moim życiu regularnie i przez wiele lat? Nie ma nic takiego.

– Zapisaliśmy go na treningi, bo słabo rozwijała mu się klatka piersiowa.
– A pływakom rozwijają się całkiem dobrze – śmieję się.
– Tak – taksówkarz również się uśmiecha – to jedna z lepszych fizykoterapii na tego typu schorzenia.

Pytam, jakie miejsca zajmuje na zawodach. Dwudziesty któryś w Polsce na dwieście, trzysta osób. Zastanawiam się, co pcha go do przodu, cokolwiek to jest…

źródło [klik]

– Jeśli nie odniesie sukcesu w tej dziedzinie, to ma tyle samozaparcia, że na pewno uda mu się w innej. – mówię na głos
– Też tak myślę, mi by się nie chciało… Od jakiegoś czasu chodził na treningi pieszo, ale dla mnie to bez różnicy, czy zacznę o piątej czy o szóstej, więc zacząłem go wozić.

Później rozmowa schodzi na inny temat. Wysiadam na podjeździe koło mojej firmy, życzę taksówkarzowi miłego dnia, on mi także. Biegnę w stronę budynku w którym pracuję, chociaż nie musiałabym się aż tak spieszyć, bo niewiele to zmieni, ale lubię biegać.

Siedemnastoletni chłopak trenuje pływanie cztery godziny dziennie, dzień w dzień.
Poruszył tym ojca, który zaczął go dowozić na treningi.
A mnie poruszyli (i zawstydzili) oni obaj.

Zaczęłam się zastanawiać – co ja jestem w stanie robić regularnie i z takim zacięciem, mimo wszelkich przeciwności. Czy jest coś takiego? A Ty, czy coś takiego masz?