Menu Zamknij

Efektywna nauka niemieckiego – jak to zrobić?

źródło [klik]

Mam w Niemczech kilkoro dobrych znajomych, w tym takich „przyszywanych” kuzynów, którzy mówią tylko po niemiecku i angielsku. Ale kiedyś nie znaliśmy angielskiego, i potrzebowaliśmy tłumacza, żeby rozmawiać.

Dlatego ciocia tłumaczyła. I jeden kuzyn zapytał, kiedy nauczę się niemieckiego, a ja odparłam, że będę miała w gimnazjum (spodziewałam się, że będziemy mieli drugi język). Tak się jednak nie stało. W liceum także się nie doczekałam – okazało się, że mój program tego nie przewiduje i nie miałam możliwości zapisać się na trzeci język, nawet w ramach zajęć dodatkowych (chodziłam do klasy „dwujęzycznej francuskiej”, miałam 6 godzin francuskiego w tygodniu i 2 godziny angielskiego). Żałowałam bardzo. Próby nauczenia się chociaż trochę niemieckiego podejmowałam za każdym razem, gdy w planach był nawet kilkudniowy wyjazd do Niemiec. I w ten sposób łyknęłam trochę słów.

Pierwszym narzędziem do nauki, które zakupiłam, był zeszyt-słowniczek (ze słówkami na marginesach). Zabrałam go na wakacje do mojej koleżanki z Monachium. Zaglądając do niego w wolnych chwilach nauczyłam się kilka słów. Ale z Leah i z jej rodziną rozmawiam po francusku, więc nie było wielkich postępów.

Później próbowałam uczyć się z książki z serii „Blondynka na językach” Beaty Pawlikowskiej. Ogólnie – nie polecam. Zrobiłam może z 2 strony… Metoda opiera się na powtarzaniu zdań, wyrażeń oraz pojedynczych słów zawartych w książce. Dołączona jest płyta. W moim odczuciu kurs był męczący i nie czułam, że robię postępy. Pani Beata śmiało zakłada, że gramatyka jest niepotrzebna, by zacząć mówić. Oczywiście to prawda, że gramatyka nie jest niezbędna, ale czuję się lepiej poznając także gramatykę. Książka poleciała na bookcrossing. Ktoś się nią poczęstował, i może jemu bardziej przypasuje.

Przeglądałam też oczywiście klasyczne rozmówki niemieckie. Uważam jednak, że rozmówki to narzędzie dla odważnych (albo znających solidne podstawy języka – tylko czy tacy sięgają jeszcze po rozmówki?). Jestem tchórzem i nie odważyłabym się w nieznanym sobie języku powiedzieć czegokolwiek, na co mogę uzyskać odpowiedź, której prawie na pewno nie zrozumiem! Mówię czterema językami i nie umiem używać rozmówek. Mimo, że kupiłam sobie kiedyś rozmówki ukraińskie, okazały się nieprzydatnym gadżetem. Zajrzałam do nich może dwa razy, a jestem w stanie prowadzić już normalnie rozmowę i czytać proste teksty (artykuły, komiksy, teksty piosenek).

Dalej były klasyczne podręczniki. Jednego z nich używałam na zajęciach z niemieckiego w ramach kursu finansowanego przez firmę, w której pracuję. Używałam go, póki chodziłam na kurs (dodam, że jednego kursu na poziomie A1 nie ukończyłam – nie miałam dość motywacji i przestałam chodzić, wypisałam się, później udało mi się uczestniczyć w kursie na poziomie A2 (dzięki mojej przygodzie z Memrise, o którym za chwilę, już coś-niecoś umiałam), ale było mi ciężko, kurs był intensywny i nie doczekał się niestety kontynuacji). Później zajrzałam do niego kilka razy, ale nie potrafiłam się zmotywować, mimo, że miałam już jakieś podstawy, a dzięki dołączonej płycie mogłam ćwiczyć wymowę. Był jeszcze kurs z wydawnictwa Edgard, książka + płyta CD, niestety nie mogę go zrecenzować, bo kupiłam go i jeszcze do niego nie zajrzałam (chyba od roku…)

Pierwszym z efektywnych narzędzi, którego zaczęłam używać był portal e-learningowy Memrise. Wybrałam sobie jeden z kursów dla początkujących i rzetelnie przerobiłam 3/4 treści. Jednak Memrise jest narzędziem niedoskonałym – każdy może stworzyć tam kurs, kursy nie są weryfikowane, często brakuje audio, mogą pojawiać się błędy.

Dlatego, kiedy trafiłam na Duolingo, byłam zachwycona. Również każdy może się przyłączyć do tworzenia kursu, ale jest to jeden spójny kurs dla każdej pary języków (np. nauka niemieckiego po angielsku), osoby przystępujące do tworzenia są weryfikowane, ich liczba ograniczona, nowe kursy są oznaczone jako wersje beta, a użytkownicy biorący w nich udział mogą zgłaszać swoje uwagi (po zakończeniu bety zresztą także). Kurs niemieckiego tam dostępny zapewne pokrywa poziomy A1 i A2 oraz jest wstępem do B1 (mogę tak stwierdzić na postawie kilku innych kursów językowych które tam ukończyłam – niemiecki jeszcze w trakcie).

A na koniec wisienka na torcie, czyli kurs, który funduje mi mój obecny pracodawca – Rosetta Stone! Kurs składa się z 20 rozdziałów, z których każdy zajmuje kilka godzin. Zrobiłam dopiero 1/4, ale mój zapał nie stygnie. Jest to najbardziej intuicyjny, najprzyjemniejszy i jednocześnie najskuteczniejszy ze wszystkich kursów. Nie opiera się na tłumaczeniach, ale na total immersion, uczymy się począwszy od podstawowych zwrotów i słów, sens łapiemy z kontekstu dzięki ogromnej liczbie zdjęć zawartych w kursie.

Obecnie oceniam się na poziom A2 – jestem w stanie zamówić coś w restauracji, zrozumieć niektóre nagłówki w gazetach, komunikaty na lotnisku. Bardzo mocno „otworzył” moje ucho pobyt u cioci w Niemczech 2 lata temu, chociaż trwało to tylko 2 tygodnie, miałam kontakt z językiem całymi dniami i zaczęłam wyłapywać co raz więcej słów, ten język przestał być dla mnie bełkotem. Zaczęłam słyszeć i wyróżniać pojedyncze słowa. Myślę, że to był kamień milowy. A teraz moja przygoda trwa i intensywnie się rozkręca, bo kiedy skończę kurs z Rosettą Stone, to będzie kolejny duży krok w nauce niemieckiego. 🙂